opublikowano: 20-05-2012
Bezgranicznie pazerni prawnicy decydowali o największych fuzjach w Ameryce i w Polsce, dziś mają kłopoty...
Wystarczyły dwa miesiące, aby istniejąca od ponad stu lat nowojorska kancelaria prawna Dewey & LeBoeuf znalazła się na krawędzi z powodu kłótni wspólników. Jej polscy partnerzy pracujący przy największych na GPW fuzjach i przejęciach przeszli pod skrzydła innego amerykańskiego potentata Greenberg Traurig.
Kiedy w lodowaty listopadowy wieczór zeszłego roku jeden z najbogatszych
Polaków Zygmunt Solorz wchodził do hotelu Westin w Warszawie
na galę z okazji pierwszej rocznicy debiutu warszawskiej giełdy, na krok nie
odstępował go mecenas Jarosław Grzesiak z kancelarii prawnej Dewey &
LeBoeuf Grzesiak. Nie był to przypadek, bo domykali największą w historii
naszego kraju transakcję. Solorz kupował komórkowego giganta Polkomtel za 18
mld zł. Przy tej transakcji 46-letni prawnik po UJ napracował się jak mało
kto.
Zapewne nie przypuszczał nawet wtedy, że za kilka miesięcy przyjdzie mu zająć
się przyszłością własnej kancelarii, którą budował przez dwie dekady.
Wszystko za sprawą gigantycznych kłopotów, w jakie popadł jej amerykański
współwłaściciel - słynna nowojorska kancelaria Dewey & LeBoeuf mająca
roczne przychody 700 mln dolarów i zatrudniająca ok. 850 prawników na całym
świecie. Mecenas Grzesiak dziesięć dni walczył w Nowym Jorku, aby wziąć
rozwód z Dewey & LeBoeuf i zdobyć nowego współwłaściciela z prawniczej
ekstraklasy. Skończyło się na tym, że dziś miejsce Dewey & LeBoeuf zajęła
inna amerykańska firma prawnicza Greenberg Traurig. To jeszcze większy gracz
niż Dewey, bo jego roczne obroty sięgają 1,4 mld dolarów i zatrudnia armię
prawie 2 tys. prawników.
Kulisy rozstania kancelarii Grzesiaka z Dewey & LeBoeuf, a przede wszystkim
powody wpadnięcia amerykańskiego współwłaściciela w tarapaty, mogłyby posłużyć
za scenariusz do filmu. W całej historii występują nazwy firm z pierwszych
stron amerykańskich gazet, chodzi o kariery suto opłacanych prawników,
wielkie kontrakty, a w tle kryzys finansowy.
O tym, że Dewey & LeBoeuf stoi nad przepaścią, rozpisuje się amerykańska
prasa, np. dziennik
"The New York Times". Firma niknie w oczach, bo masowo odchodzą jej
partnerzy. Kiedy Dewey łączyła się w 2007 r. z LeBoeuf, miała ambicje zostać
największą kancelarią prawną w Nowym Jorku, gdzie na Wall Street tętni
serce globalnego rynku kapitałowego. Do tego potrzebni byli najlepsi prawnicy
pracujący w USA.
I trzeba było ich po prostu kupić. Jeśli godzili się na przejście z miejsc,
gdzie i tak zarabiali już krocie, w zamian dostawali na kilka lat sute
gwarancje, że niezależnie od tego, ile przychodów dla firmy dadzą, to na
sztywno zarobią ogromne pieniądze.
Tomasz Prusek: Jak to możliwe, że jedna z największych
amerykańskich firm prawniczych, która na całym świecie pracuje przy wielkich
fuzjami i przejęciami, rozpada się jak domek z kart z miesiąca na miesiąc?
Jarosław Grzesiak, partner w kancelarii Greenberg Traurig Grzesiak, wcześniej
Dewey & LeBoeuf Umowy z partnerami mającymi zagwarantowane wysokie
pensje nie były upowszechniane. Gwarancje miało około stu na trzystu partnerów.
Ci, którzy nie mieli takich gwarancji, uświadomili sobie skalę tych zobowiązań
dopiero na początku 2012 r. Zarezerwowana była pod to ogromna część budżetu.
I zbuntowali się. Amerykańska firma nie rozpada się przez długi albo inne
problemy finansowe, tylko przez brak porozumienia między partnerami. W zeszłym
roku miała 300 mln dolarów zysku netto, a ten rok - pomimo kryzysu - zapowiadał
się jeszcze lepiej. Kłopoty zaczęły się niespodziewanie w marcu tego roku,
kiedy odbyło się spotkanie wszystkich partnerów kancelarii, aby przyjąć budżet
na ten rok. Duża część amerykańskich wspólników go nie zaakceptowała i
zaczęła głosować nogami, wycofując się z firmy. Wątpię, czy obecnie
zostało ich 50.
Obiecano komuś gwarancje sutych zarobków, gdy rynek usług prawniczych był
rosnący. Przed kryzysem taki pomysł na zbudowanie potęgi firmy mógł być
dobry, ale po upadku Lehman Brothers okazał się zbyt ryzykowny dla budżetu.
Spowodowało to frustrację wśród tych partnerów, którzy nie byli objęci długoterminowymi
gwarancjami.
Dlaczego partnerzy w kancelariach prawnych przesądzają
o wartości firmy?
- Najważniejsi są ludzie. Jeśli partnerzy odchodzą, firma zaczyna się
rozsypywać. Biuro można otworzyć wszędzie w dwa dni, komputery
i drukarki
od ręki wyleasingować, natomiast doświadczonych prawników i klientów nie da
się zdobyć jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kiedy odchodzą
profesjonaliści, znika cała wartość firmy. Zostaje marka, siedziba, ale nie
ma już ludzi, którzy chcą w niej pracować. To jest powód kłopotów Dewey
& LeBoeuf. Ale niejedyny. Kancelaria działała jak wielkie przedsiębiorstwo:
miała odnawialny kredyt obrotowy 100 mln dol. i obligacje. Potrzebowała
finansowania, bo dużą część kosztów ponosiła na początku roku, a zyski
dopiero przychodziły później. Kredyt obrotowy bierze każda kancelaria, aby
przetrzymać pierwsze chude sześć-siedem miesięcy, a gdy rozpoczynają się
finansowe żniwa, spłaca pożyczkę i na koniec roku dzieli nadwyżkę między
partnerów. Gdy na Wall Street stało się głośno o odejściach wspólników z
kancelarii w połowie marca, akurat banki miały odnowić kredyt. Widząc, co się
dzieje, bankierzy postanowili być ostrożni, bo firma traciła trzon swoich
pracowników. I zamiast 100 mln dały jedynie 75 mln dol. Zrobiła się dziura w
budżecie.
Angażował się pan w ratowanie Dewey &
LeBoeuf w USA, skoro tak dobrze się z nimi przez lata pracowało?
- Byliśmy tak długo z Dewey, jak istniała szansa, że uda się amerykańską
firmę ocalić przed rozpadem. Próbowaliśmy aktywnie wziąć udział w jej
ratowaniu. Śmiem twierdzić, że najważniejsza próba wyszła właśnie z
Warszawy. Z Greenbergiem rozmawialiśmy od marca i zaproponowaliśmy, aby przejął
Dewey & LeBouef, tworząc Dewey & Greenberg. Przez trzy tygodnie
Greenberg pracował nad tym, aby przejąć to, co zostało jeszcze z Dewey.
Jednak rozmowy załamały się 30 kwietnia. Wtedy zaczęliśmy realizować plan
B, czyli znalezienie nowego wspólnika tylko dla biura warszawskiego. W sumie próbowaliśmy
tak długo zachować się lojalnie, jak było to możliwe, aby nie pogłębiać
kryzysu w Dewey. Ale kiedy nie dało się już tego dalej ciągnąć, musieliśmy
znaleźć innego współwłaściciela. Nasze udziały Dewey odsprzedał
Greenberg Traurig. Ale co najważniejsze, udało się nam u wszystkich banków
kredytujących, posiadaczy obligacji i agencji rządowych USA zwolnić z
odpowiedzialności w wypadku upadłości Dewey. Zatem ewentualne roszczenia nie
będą nas dotyczyć i rozpoczynamy współpracę z Greenbergiem z czystym
kontem. Nasze działania pozwoliły ocalić budowany w Polsce od 20 lat zespół
ponad 50 prawników. Nikt nie odszedł, mimo że wszyscy mieli propozycje.
Zmieniliśmy tylko nazwę.
Po co polskim prawnikom partnerstwo wielkich międzynarodowych
kancelarii?
- Potrzebujemy zagranicznego partnera, ponieważ robimy np. wielkie oferty
publiczne polskich firm na międzynarodowych rynkach kapitałowych. Oferty
prywatyzowanych spółek, takich jak PZU, PGE czy JSW, mają już naprawdę skalę
budzącą szacunek w Europie. Prywatni polscy klienci też chcą iść za granicę.
Dlatego mamy oferty nie tylko dla polskich akcjonariuszy, ale również dla
inwestorów globalnych, działających pod prawem amerykańskim i angielskim.
Nie zrobilibyśmy transakcji Polkomtela, gdybyśmy byli jedynie kancelarią działającą
na lokalnym rynku. Transakcje ponadnarodowe to obecnie kombinacje prawa
lokalnego, amerykańskiego i angielskiego. Po drugiej stronie mamy globalne
banki inwestycyjne, banki finansujące transakcje, zagranicznych klientów. Muszą
mieć gwarancje, że posiadamy ogólnoświatową prawną polisę ubezpieczeniową
ważną nie tylko w Polsce, ale również w Wielkiej Brytanii czy USA.
Dlaczego nowym amerykańskim wspólnikiem został właśnie
Greenberg Traurig?
- Wybraliśmy Greenberga, bo jego zaledwie 30-letnia historia jest imponująca.
Zaczynali od dwóch małych biur na Florydzie, a doszli do tego, że są jedną
z największych kancelarii prawnych w USA. Nasz nowy partner daje nam gwarancję,
że będzie traktować nas autonomicznie, że nikt z Nowego Jorku nie zadzwoni i
powie: ma być tak i tak, wykonać. Że wie lepiej, jak prowadzić przejęcia i
fuzje w naszym regionie Europy. Podobnie jak u nas, nikt nie płaci sobie tam więcej,
niż zarobił.
za: http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,11754767,Prawniczy_poker_Warszawa___Nowy_Jork__Decydowali_o.html
Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo Internetowe redagowane jest przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA
WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI
RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być
ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie
dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska,
zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób.
Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw.
1 - Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz
pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
2 - Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie
prasy są zakazane.
Komentowanie nie jest już możliwe.